Wyobraź sobie, że dziennie możesz wypowiedzieć jedynie sto słów. Weź pod uwagę, że każdego dnia przeciętny człowiek wypowiada około szesnastu tysięcy wyrazów. Nie miałabyś tego problemu, gdybyś tylko urodziła się jako mężczyzna, jedynie kobiety zostały zmuszone do noszenia liczników na swoich nadgarstkach. Nie mają dla nikogo litości, nawet dla małych dziewczynek. Wyobraź sobie naukę mówienia dziecka, kiedy ty i twoja córeczka dysponujecie pulą jedynie stu wyrazów. Co się dzieje, kiedy przekroczysz ustalony limit? Porażenie prądem. Najpierw delikatne. Ale za każdym razem będzie silniejsze. Gdybyśmy żyły w rzeczywistości rodem z książki „Vox” musiałabym resztę napisać jutro, ponieważ właśnie użyłam sto wyrazów.
Wszędzie pracują tylko i wyłącznie mężczyźni, ponieważ kobiety zostały zwolnione, aby mogły wypełniać bożą wolę i spełniać się w roli gospodyni domu. Powinnyśmy zapomnieć o większych ambicjach, słuchać męża i z radością wypełniać obowiązki domowe. Aby nastoletni chłopcy mieli szansę dostać się na studia, muszą uczęszczać na zajęcia z religioznawstwa. To właśnie tam wpaja się im zasady patriarchatu. Kobiety są stale monitorowane. Nie mają możliwości kupienia długopisu, znaczku pocztowego, ich komputery są schowane w sejfach. Nie mogą porozumiewać się za pomocą języka migowego. Nie mają nic poza tymi stoma wyrazami. Zabrano im głos, bo chciały zbyt wiele.
Urny wyborcze nie są dla kobiet, do których należy inna sfera życia, niesamowicie ważna i odpowiedzialna. Kobieta jest mianowaną przez Boga strażniczką ogniska domowego. Powinna uświadomić sobie w pełni, że jej rola żony i matki, rodzinnego anioła, jest najświętszym, najbardziej czcigodnym zaszczytem, jakiego mogą dostąpić śmiertelnicy, i powinna wyzbyć się jakichkolwiek wyższych aspiracji, nie ma bowiem nic równie wzniosłego, co mogłaby osiągnąć osoba śmiertelna.
Homoseksualizm został wyeliminowany. Wystarczyło zabrać takim parom dzieci i przekazać najbliższej rodzinie do czasu, aż biologiczny rodzin zawrze "właściwy" związek małżeński.
Część ludzi uciekła, dopóki jeszcze było to możliwe. Mur wzdłuż granicy z Meksykiem był już gotowy, więc nie istniało wiele dróg ucieczki ze Stanów Zjednoczonych.
Czego teraz się uczą nasze dziewczynki? Trochę dodawania i odejmowania, odczytywania godzin z tarczy zegara, rozmieniania pieniędzy. Rachunków, oczywiście. Przede wszystkim muszą umieć liczyć. Do stu.
Autorka w podziękowaniach napisała, że przede wszystkim liczy na to, że ta książka rozbudzi w nas, czytelnikach, trochę gniewu i da nam do myślenia. I to jej się udało. Długo się zastanawiałam, w jaki sposób udało się dojść do władzy takim, a nie innym ludziom, w jaki sposób odebrano kobietom głos i sprawiono, że ludzie wierzyli, że jest to jedyne słuszne rozwiązanie. Jakim cudem ich tak omamiono? Cóż. Okazało się, że wcale nie potrzebowano do tego cudu.
Podobało mi się, że autorka, Christina Dalcher, nie boi się pisać wprost. To nie jest czas, żeby owijać w bawełnę. Śmiało posługuje się piórem i bezlitośnie pozbywa się wszelkiej obłudy. Nie zostawia ani odrobiny nadziei, że nie była to wina społeczeństwa. Że to nie za naszą sprawą do władzy doszli tacy ludzie. Nie pozwala się skrywać i udawać, że nie wiedzieliśmy, do czego to doprowadzi. Jest surowa i ostra.
"Vox" zmusza nas do refleksji. To nie jest lekka książka. Ta dystopijna opowieść wzbudzi w was mnóstwo emocji i mam nadzieję, że zastanowicie się dłużej nad jej przesłaniem. Być może "Vox" wywoła dyskusje o prawach kobiet. Musimy dyskutować. Musimy używać swojego głosu. Głosować. Póki jeszcze możemy, bo jak to świetnie pokazuje "Vox", szybko może nam zostać odebrana nawet zdolność mowy.
Ta historia mną wstrząsnęła i to mocno. Dawno nie czytałam z takim przerażeniem w oczach. Stale zastanawiałam się, co by było, gdybym musiała żyć w takiej rzeczywistości. Czy dałabym radę? Kobiety w "Vox" musiały sobie poradzić. Musiały przede wszystkim wspierać swoje córki. I pięknym przykładem takiego działania jest Jean McClellan, która zostaje zmuszona do współpracy z rządem. Robi wszystko, aby przywrócić córeczce głos. Zastanawia się, czy byłaby zdolna do zabicia człowieka. Niedługo później nie musi się już zastanawiać.
Myślę, że nie muszę Was przekonywać do sięgnięcia po "Vox". To książka z typu "MUST READ". Niewiele jest tytułów, które wybrałabym jako te, które koniecznie trzeba przeczytać, ale przy "Vox" nawet się nie waham. Ta opowieść uświadamia tak wiele, pokazuje, jak mogłoby wyglądać nasze życie, jak łatwo jest odebrać nam głos, uświadamia, w jaki łatwy sposób można manipulować całym społeczeństwem. To nie jest książka, przy której się rozerwiecie. To książka, o której na długo nie zapomnicie.
Przyznaję cztery kostki czekolady i gorąco zachęcam do przeczytania "Vox".
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
Premiera "Vox" zaplanowana jest na 27 lutego.
7 komentarze
Zdecydowanie Twoja opinia przekonała mnie do tej lektury.
OdpowiedzUsuńBardzo zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki. Jestem załamana, że tak długo żadnej nie czytałam,a kiedyś robiłam to co dziennie :( Jak zwykle blog prowadzony rzetelnie :)
OdpowiedzUsuńhttps://recenzjeprzyherbacie.blogspot.com/
Potak zachęcającej i przekonywującej recenzji, nie mam wyboru i muszę przeczytać. 😊
OdpowiedzUsuńRecenzja mnie skusiła :)
OdpowiedzUsuńByć może sięgnęłabym po ten tytuł, bo wizja wydaje się być bardzo ciekawa, ale ostatnio przeczytałam coś bardzo podobnego ,,Opowieść o podręcznej" i na razie mam dość. Ale może za jakiś czas. :)
OdpowiedzUsuńKolejna, zachęcająca recenzję :) jak tylko ogarnę stos hańby, to i na tą książkę się skuszę :)
OdpowiedzUsuńA ja nie czytałam z przerażeniem. Czytałam z takim wqwem, że myślałam, że nie zasnę. Zdecydowanie zgadzam się z tym, że książce należą się cztery kostki ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za aktywność na blogu. Miłego dnia. :)