Dom nie jest miejscem. To nie kraj czy miasto czy budynek albo dobytek. Dom jest z drugą połową twojej duszy, osobą, która współdzieli z tobą ból i pomaga dźwigać brzemię straty. Dom jest osobą, która jest przy tobie od początku do końca i nigdy Cię nie porzuci oraz przyniesie wieczne szczęście.
"Słodki dom" to niestety kolejna książka, do której mam sporo zastrzeżeń. Ostatnio pisałam Wam, że w tym roku trafiam na kiepskie książki, albo same przeciętniaki. Brakuje czegoś z efektem WOW.
Tillie Cole jest znaną mi już autorką, miałam okazję przeczytać kilka jej powieści. Możecie kojarzyć ją z, chociażby, "Tysiąca pocałunków" czy "Naszego życzenia". Wiedziałam, czego mogę się spodziewać — wzruszającej, pełnej humoru historii. Niestety — otrzymałam młodzieżówkę pełną schematów, wulgarnego języka, scen przemocy.
"Słodki dom" opowiada o Molly, która jako dziecko straciła całą rodzinę. Jej mama zmarła przy porodzie. Ojciec pogrążony w smutku i rozpaczy 6 lat później popełnił samobójstwo, osierocając dziewczynkę. Kiedy Molly miała 14 lat, odeszła ostatnia osoba z jej rodziny — jej ukochana babcia. Nastolatka trafiła do rodziny zastępczej, gdzie wychowywała się już bez miłości, ale w dobrych warunkach.
Od zawsze była wybitnie inteligentna, dlatego studia zaczęła rok wcześniej. Skończyła Oxford, a następnie przeniosła się do Alabamy jako asystentka wykładowcy. Marzyła o tym, by być doktorem filozofii.
Pierwszego dnia na uniwersytecie, kiedy wszystko sypie się jej z rąk (dosłownie), dokucza jej typowa głupiutka ślicznotka. Świadkiem tego jest również bardzo typowy przystojniak, łamacz damskich serc, kobieciarz, o jakże pięknym imieniu — Romeo.
Kiedy nasza stereotypowa kujonka wpada na stereotypowego playboya, który zmienia jej wygląd, sposób bycia, a ostatecznie i życie. Gdy ona sprawia, że on się ustatkowuje, zakochuje po raz pierwszy, otwiera na uczucia, wiemy, że mamy do czynienia z książką, jakich jest już zbyt wiele.
Skupmy się na chwilę na kwestii imion i nazwisk, bo tutaj Tillie Cole sobie poszalała. Wiemy już, że główna postać męska ma na imię Romeo. Mamy też Molly. Nie zdradziłam Wam jeszcze, że Molly ma na drugie Julie, a na nazwisko — uwaga — Shakespeare!
Autorka wielokrotnie nawiązuje do słynnego dramatu Romea i Julii, a z bohaterów swojej książki zbyt często pragnie zrobić współczesnych odtwórców ról dzieła Szekspira.
To mogło być ciekawym pomysłem, ale kiedy Romeo i Molly stale wspominają o tragicznej historii Romea i Julii, kiedy wielokrotnie cytują fragmenty z tego dramatu, można mieć powoli dość.
Tym bardziej że z jednej strony mamy tutaj chęć napisania nowej wersji "Romea i Julii" na miarę XXI wieku, ale z happy endem, a z drugiej strony mamy typową książkę opowiadającą o studenckim życiu.
Tillie Cole pokazuje nam, jak wygląda studenckie życie w Ameryce. Miłość do futbolu. Bractwa. Otrzęsiny. Ciągle bójki. I oczywiście imprezy. A w tym wszystkim nasza wybitnie inteligentna przyszła pani doktor Molly.
Czytając "Słodki dom" widziałam, że autorka próbowała nadać tej historii głębi i przekazać jakieś wartości, ale udało się to jej niestety z marnym skutkiem.
Cole porusza tematy przemocy w domu. Przeciwstawia wychowywanie się w biedzie, bez rodziny z dorastaniem w bogactwie, ale i domu pełnym nie miłości a przemocy.
Trudno się doszukiwać w najnowszej książce Tillie Cole czegoś nowego, odkrywczego. Schemat goni schemat. Mamy tu typowych bohaterów. Typową historię. Typowe zachowania. Typowe życie amerykańskie życie studenckie.
Rozczarowałam się i to mocno.
Gdzie jest ta Cole, która wzrusza i zachwyca? Z pewnością nie znajdziecie jej w "Słodkim domu".
"Słodki dom" nagradzam dwiema kostkami czekolady.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Editio RED.
1 komentarze
Tytuł na początku mnie zachęcił, ale te ciągle powtarzające się motywy w książkach nie dość, że nudzą to jeszcze większość z nich jest praktycznie identyczna... Tym razem sobie odpuszczę, ale czekam na kolejne recenzje, a może coś mi wpadnie w oko :D
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Dziękuję za aktywność na blogu. Miłego dnia. :)