To moje pierwsze spotkanie z twórczością Rivy Scott, nie widziałam więc, czego oczekiwać, ale po przeczytaniu opisu byłam zaciekawiona fabułą.
Osiemnastoletnia Hailey jest znakomitą łyżwiarką, co wkrótce na udowodnić w ważnych zawodach. Los jednak zadrwił z dziewczyny, bo w jednym momencie traci swojego partnera, a jej jedyną nadzieją na wystąpienie w zawodach jest jej dawna miłość, dziś obiekt nienawiści.
To nie może dobrze się skończyć.
Pierwsze rozdziały udowodniły, że nie jest to niewinna książka. Trochę mnie zaskoczyły te mocne sceny na początku, ale później jest spokojniej.
Mój główny zarzut — w tej książce działo się za dużo. Przeczytałam 100 stron i pomyślałam, że wydarzyło się już więcej niż w niejednej książce. Było to nieco za dużo dramatów w tak krótkim czasie. Wyznanie miłości też pojawiło się dla mnie niespodziewane.
Na stronie 122 pojawia się informacja, że do zawodów pozostał tydzień, a para właśnie rozpoczyna do nich przygotowania. Natomiast na 174 stronie czytamy o tym, że bohaterowie mają za sobą kilka tygodni wspólnych treningów. Nijak mi się to nie spina. 😉
Dobrze się to czytało, ale trzeba przyznać, że przemiana bohatera z playboya do idealnego chłopaka była za szybka i mało realistyczna.
Byłaby to naprawdę dobra książka, ale jest nieco niedopracowana. Autorka ma potencjał, dlatego z pewnością dam jej jeszcze szansę.
Na pewno plusa przyznaję za tematykę — o łyżwiarstwie spotkałam niewiele powieści.
"Ice Queen" zdobywa trzy kostki czekolady.