"Beach read" zawojowało zeszłoroczne lato. Najbliższe miesiące należą jednak do "Ludzi, których poznaliśmy na wakacjach". Kto mnie obserwuje od dłuższego czasu, wie, że jestem niezwykle wymagająca względem swoich patronatów. "Beach read" jest moim patronatem, ale "Ludzie, których..." jest jeszcze lepszą książką.
Chyba nie potrzebujecie większej zachęty, aby sięgnąć po ten tytuł?
Nową powieść Emily Henry opisałabym dwoma przymiotnikami: ciepła i magiczna, mimo że nie ma tam elementów fantastycznych, to magię czuć w powietrzu, niczym w wakacyjne wieczory.
Poppy i Alex są jak ogień i woda — nie mogliby się bardziej różnić. Nawet oni nie wierzyli, że połączy ich jakakolwiek relacja, w końcu praktycznie nic ich nie łączy! Ale okazuje się, że kiedy nie masz powodu, aby komuś zaimponować, jesteś po prostu sobą i czasami to jest wystarczające. Ta dwójka w swoim towarzystwie nigdy nie udawała, a to zbudowało między nimi najprawdziwszą przyjaźń.
Każdego roku wyjeżdżają na wakacje, podczas których spotykają przeróżnych ludzi i przeżywają mniej lub bardziej szalone przygody.
Jednak od ostatniego wyjazdu minęły 2 lata, a oni nie utrzymują kontaktu. Co wydarzyło się w Chorwacji, że ta wieloletnia i naprawdę trwała przyjaźń, stanęła pod znakiem zapytania?
Główną zaletą tej książki są opisy wakacyjnych przygód. Autorka opisuje odwiedzane miejsca i przeżyte przygody z fantazją, co sprawia, że "Ludzie, których..." najlepiej będzie się czytało właśnie podczas wakacyjnych miesięcy. Jest tu klimat nie do podrobienia.
Ale postacie też są niepowtarzalne. Emily Henry stworzyła tak barwnych bohaterów, przedstawiła nam ich zwyczaje, tiki nerwowe, ulubione płyty czy potrawy, że mam wrażenie, jakbym ich bardzo dobrze znała. Wiem, że w żadnej innej książce nie spotkam takich samych postaci, a to ogromna zaleta.
Muszę tutaj wspomnieć, że Alex to chyba ideał książkoholiczek. W barze czyta książkę. Jest nieco wycofany, ale w odpowiednim towarzystwie się otwiera. I nie znosi, kiedy ktoś mówi "ubierać buty" (piątka, przyjacielu 🖐️).
Mamy tutaj motyw friends to lovers, który nie jest moim ulubionym, ale Emily Henry postarała się o iskry, które powoli wywołują ognisko. Jest tu naprawdę fajna chemia, która sprawia, że tej książki nie odłożycie na półkę.
Akcja jest rozgrywana w dwóch osiach czasowych — obecnie rozgrywające się wydarzenia przecinają kilku corocznych wyjazdów bohaterów. Dzięki temu zabiegowi nie poznajemy od razu całej historii i nie wiemy, co stanęło między przyjaciółmi.
Gorąco polecam Wam tę książkę. Ja nie mogłam się od niej oderwać. To zdecydowanie będzie moja comfort book, taka powieść, do której wraca się z przyjemnością, na myśl, o której pojawia się uśmiech. To czytało się tak dobrze, że cóż... Mam ochotę na rereading.
Ten tytuł nagradzam czterema kostkami czekolady.
Poniżej informacja, gdzie w najlepszej cenie można kupić recenzowaną książkę.